Dzieciństwo
Urodziłam się pół wieku temu, podobno w przededniu bardzo srogiej i śnieżnej zimy. Mama poważnie chorowała na nerki. Ze szpitala wyszła gdy miałam 3 miesiące. Tata, niespełna 26 - letni mężczyzna, musiał roztoczyć opiekę nie tylko nad poważnie chorą żoną, ale 4 - letnim synkiem i dopiero co narodzoną córką, czyli mną. Podobno jako maleństwo nie sprawiałam dużo kłopotu; dużo spałam i ogólnie byłam mało wymagająca.
Z opowiadań znam dwa, ważne dla mnie samej, zdarzenia z wczesnego dzieciństwa.
W pierwszym roku mojego życia, tata każdego ranka, przed dotarciem do pracy, odprowadzał mnie do żłobka a mojego brata do przedszkola. Zima była ciężka i śnieżna. Kładł więc mnie na sanki, by trzymając Piotrka (starszego brata) za rękę, mógł go po drodze wysłuchać i z nim rozmawiać. Pewnego dnia gdy dotarł do żłobka okazało się, że sanki są puste! Nie umiem sobie wyobrazić w jak wielką wpadł panikę! Wrócił drogą tą samą i... znalazł mnie. Podobnie smacznie spałam w śnieżnej zaspie.
Drugie wydarzenie charakteryzuje już mnie samą. Byłam nieco starsza, chodziłam do przedszkola. Rodzice kupili meble, które w tamtych czasach były trudne do zdobycia. Mama odebrała nas obu, czyli mnie i mojego brata i spieszyła się do domu, ale ja tego dnia wyjątkowo nie chciałam usiedzieć w wózku. O ile ogólnie byłam grzecznym dzieckiem, w tamtym dniu byłam niezwykle poddenerwowana. Wierciłam się, kręciłam i koniecznie chciałam pieszo iść obok mamy. Przed przejściem przez ulicę nie szło mnie utrzymać, tak bardzo byłam nerwowa. Mama, choć spieszyło się jej do domu, w końcu pozwoliła mi iść pieszo. Nie minęła minuta, gdy zorientowała się o jak dużą stawkę walczyłam. W trakcie przechodzenia po pasach przez jezdnię, wózek pchnięty przez rozpędzony motor, wpadł wprost pod koła samochodu. Jednym słowem, gdybym nie zawalczyła, dziś nie wspominałabym minionych 50 lat.
Ale tego nie pamiętam, znam z opowiadań rodziców...