29 listopada 2019

50 lat minęło...

Dzieciństwo

Urodziłam się pół wieku temu, podobno w przededniu bardzo srogiej i śnieżnej zimy. Mama poważnie chorowała na nerki. Ze szpitala wyszła gdy miałam 3 miesiące. Tata, niespełna 26 - letni mężczyzna, musiał roztoczyć opiekę nie tylko nad poważnie chorą żoną, ale  4 - letnim synkiem i dopiero co narodzoną córką, czyli mną. Podobno jako maleństwo nie sprawiałam dużo kłopotu; dużo spałam i ogólnie byłam mało wymagająca.

Z opowiadań znam dwa, ważne dla mnie samej, zdarzenia z wczesnego dzieciństwa.

W pierwszym roku mojego życia, tata każdego ranka, przed dotarciem do pracy, odprowadzał mnie do żłobka a mojego brata do przedszkola. Zima była ciężka i śnieżna. Kładł więc mnie na sanki, by trzymając Piotrka (starszego brata) za rękę, mógł go po drodze wysłuchać i z nim rozmawiać. Pewnego dnia gdy dotarł do żłobka okazało się, że sanki są puste! Nie umiem sobie wyobrazić w jak wielką wpadł panikę! Wrócił drogą tą samą i... znalazł mnie. Podobnie smacznie spałam w śnieżnej zaspie.

Drugie wydarzenie charakteryzuje już mnie samą. Byłam nieco starsza, chodziłam do przedszkola. Rodzice kupili meble, które w tamtych czasach były trudne do zdobycia. Mama odebrała nas obu, czyli mnie i mojego brata i spieszyła się do domu, ale ja tego dnia wyjątkowo nie chciałam usiedzieć w wózku. O ile ogólnie byłam grzecznym dzieckiem, w tamtym dniu byłam niezwykle poddenerwowana. Wierciłam się, kręciłam i koniecznie chciałam pieszo iść obok mamy. Przed przejściem przez ulicę nie szło mnie utrzymać, tak bardzo byłam nerwowa. Mama, choć spieszyło się jej do domu, w końcu pozwoliła mi iść pieszo. Nie minęła minuta, gdy zorientowała się o jak dużą stawkę walczyłam. W trakcie przechodzenia po pasach przez jezdnię, wózek pchnięty przez rozpędzony motor, wpadł wprost pod koła samochodu. Jednym słowem, gdybym nie zawalczyła, dziś nie wspominałabym minionych 50 lat.

Ale tego nie pamiętam, znam z opowiadań rodziców...

 

Młodość

O ile jako maleństwo byłam niezwykle spokojna, to później buntowałam się z każdym i o wszystko.

Ze szkoły podstawowej pamiętam wydarzenie, które podobno gdyby nie wpływy rodziców, mogłoby zaważyć na moim życiu. Byłam w ostatniej, ósmej klasie, gdy z wieżowca zrzucono ulotki. Tego dnia padał deszcz. Pozbierałam więc brudne i mokre karteczki, by rano w domu je oczyścić z brudu i wyprasowane zanieść do szkoły. Dotyczyły wyborów do ówczesnych Rad Narodowych. Znalazł się kolega z klasy, który doniósł na mnie do dyrektora szkoły. Tego samego dnia zostałam wezwana na trudną rozmowę. Oczywiście zbuntowana przekonywałam o swoich racjach, jednak z tego co wiem, tylko dzięki determinacji rodziców dostałam się do w miarę dobrej szkoły średniej. Tam natomiast...

Pewnej wiosny stwierdziłam z koleżanką, że pojedziemy do Poznania po buty? Dlaczego akurat tam? Nie mam pojęcia. W każdym bądź razie wszystko odbyłoby się bez najmniejszej wpadki, gdyby nie fakt, że tego dnia, z jednego peronu odjeżdżały dwa pociągi w dwóch przeciwnych kierunkach. Oczywiście wsiadłyśmy nie do tego, którego powinnyśmy. Po około dwóch godzinach jazdy bilety sprawdził konduktor i... nic. Dopiero, gdy usłyszałyśmy, że zbliżamy się do Krakowa, zorientowałyśmy się, że jedziemy nie w tym kierunku. W efekcie, do domu dotarłyśmy około trzeciej nad ranem. Weszłam do domu, stanęłam w progu i zobaczyłam zapłakanego tatę. Mój ojciec, który był dla mnie jak przysłowiowy macho, zwyczajnie bał się o mnie. Powiedział: dobrze, że jesteś - idź spać. Nigdy nie usłyszałam słowa wyrzutu. Wiedział, że mi samej trudno się rozgrzeszyć.

50 lat minęło...

Mąż nie patrzy już na mnie tak utęsknionym wzrokiem jak 25 lat temu. Nie ukrywajmy, ja też. Jesteśmy jednak razem i choć bywa różnie, ogólnie nie ma co narzekać. Dzieci dorosły, każde właściwie ma już swoje życie. Teraz to ja czekam, by któreś z nich chciało pogadać. A ponieważ oni czasami chcą - ja chcę zawsze. Znajdujemy więc czas dla siebie. Mam typowe dla menopauzy objawy: raz uderzenie gorąca, za chwilę zimne dreszcze, nie wiem kiedy przespałam noc... Dziwne, bo wg wszelkich opracowań powinnam być przygnębiona. Ale właśnie nie jestem! Od kiedy rzuciłam toksyczną dla mnie pracę, nowa pochłonęła mnie na tyle, na ile mi to pasuje, czyli jest przyjemnością. Zostawiłam samochód by przesiąść się na komunikację miejską. I choć wcześniej wydawało mi się to niewyobrażalne, wybieram przystanki do których muszę troszkę dojść. Ledwo przyjdę do pracy, w okna zaglądają ptaki (punktualnie o ósmej dostają ziarna, na razie mam dzięki śp. teściowi, który hodował gołębie). Wciąż mam swoje niedoskonałości: nie najlepiej czuję się w języku angielskim, nie umiem pływać... Ale... coraz mniej mi to przeszkadza. Gdy tak teraz sobie myślę, zawsze na coś czekałam. Może kiedyś były to poważniejsze tematy; dobra ocena, radość dzieci, dobra praca... 

Dziś czekam na kolejny wyjazd wakacyjny. Każdy uskrzydla, każdy jest magiczny, każdy inny i na długo zostaje we wspomnieniach. Lubię spotkania ze znajomymi, wyjścia do teatru czy chociaż do kina, ale wyjazdy są moją tęsknotą. I tak sobie myślę, że owa tęsknota za czymkolwiek jest najważniejsza, wszak każdy może mieć inne pasje, które dają radość.

Do tego stwierdzenia dotarłam w wieku 50 lat :)

Dorosłość

Cóż... Nudy: miłość, małżeństwo, dzieci... Bywało ciężko, ale typowo: nieprzespane noce, walka z przeziębieniami dzieci, bajki na dobranoc, niekończące się rozmowy... Pozwolę sobie tutaj na mały morał; nigdy dość rozmów z dziećmi - to, co od siebie dam dzieciom w ich dzieciństwie, dostanę później, gdy dorosną.

Twój e-mail:
Treść wiadomości:
Wyślij
Wyślij
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!