Lubię wakacje i wiem, że nie jestem w tym osamotniona. Któż nie wyczekuje czasu, gdy w końcu będzie mógł poleniuchować; pokój będzie sam się sprzątał, a posiłki same będą się przygotowywać... Badania wykazują, że więcej też wtedy czytamy. Wszak w końcu i na to mamy czas. Często w hotelach, gdzieś w holu, ustawione są regały z książkami. Można wypożyczyć sobie lub zostawić własną już przeczytaną.
W niniejszym artykule, polecam książki o tematyce związanej z tradycjami kraju, do którego wyjazdu namawiam na mojej stronie, czyli o Grecji. I nie mam na myśli przewodników, choć są one moim zdaniem niezbędnikiem każdego podróżowania. Przewodnik bowiem przekazuje informacje o zabytkach, historii, kulturze i kuchni, jednak w formie faktów. Zapraszam do lektur czytanych na leżaku, na plaży czy przy basenie hotelowym, przy kawie, drinku lub białym winie, które Grecy szczerze polecają.
Autor pisze książkę, podczas kilku-miesięcznego pobytu wraz z żoną, na Krecie. Opisuje zwyczaje i tradycje mieszkańców wyspy. Krótkie opowiadania, będące wynikiem wydarzeń, wybranych dni, rozmów czy spostrzeżeń, przekazują czytelnikowi informacje, których próżno szukać w przewodnikach.
Przykładowo, okazuje się, że Kreteńczycy są długowieczni. Twierdzą oni, że wynika to ze sposobu życia, ale i diety, zwanej śródziemnomorską. Autor pisze: "To, co codziennie zjadasz, prowadzi cię w przyspieszony sposób do trumny, bądź przeciwnie...". Grecy jedzą więc dużo warzyw, owoców i dosłownie hektolitry oliwy. Jakiej oliwy? Wszystko opisane jest w książce.
To, co przykuło moją uwagę, a nad czym wcześniej nie zastanowiłam się, było opowiadanie pt. Odprysk. Właśnie wróciłam z trzeciego wypadu na Kretę, podczas którego ponownie odwiedziłam słynny pałac w Knossos. Każdego dnia, od samego rana, przyjeżdżają tam tłumy turystów. Architektura z około dwóch tysięcy lat p.n.e. zadziwia wszystkich. Okazuje się, że w czasach minojskich budowle nie były otoczone grubymi murami obronnymi, podczas gdy wszelkie zabytki z czasów późniejszych, już tak. Dlaczego tak jest? Autor, Michał Głombiowski pochyla się nad tym tematem.
Zawsze będąc w Grecji, zastanawiam się nad dziwnymi sucharami, których pełno jest w piekarniach i które mieszkańcy kupują w dużych ilościach. Dlaczego tak jest, jak się nazywają i czy są to zwykłe czerstwe bułki, wyjaśnione jest w książce.
Każdy wyjazd to wspomnienie. Zostaje na dłużej, jeśli przywieziemy do domu pamiątki. Jakie wino, jakie słodycze, jakie zioła, a przede wszystkim jakie oliwki z Krety? Odpowiedź znajdziesz w książce, co więcej dowiesz się, że przywożone do tej pory, mogły być nie najlepszym wyborem.
Polecam z całego serca.
Przyznam, że do czytania tej pozycji długo nie mogłam się zabrać. Wiedziałam, że autor opisał w niej rodzinne miasto na Krecie, Rethimno. Słyszałam wiele pozytywnych opinii, wręcz zachwycenia przedstawionymi w niej opowieściami. Gdy w końcu, będąc na wakacjach, na tej mitologicznej wyspie, usiadłam na leżaku z książką, nie wstałam aż jej nie skończyłam... Dlaczego?
Autor, dzięki krótkim opowiastkom wziętym żywcem z historii miasta, przybliża Rethimno. Opisuje m.in. okres niewoli tureckiej, trudnej dla Greków z wielu powodów. Okupant zabrał plantacje oliwek, winnice, pasieki, najbogatsze domostwa. Niestety, sprowadził także nową religię i obyczaje. Przez długie stulecia wszelkie próby walki szybko były tłumione. Opisywany jest w przewodnikach, przypadek Daskalojannisa, który jako przywódca powstania, żywcem został obdarty ze skóry. Do tego, podpalenia klasztorów, w których ludność się chroniła... Długo można by przytaczać kolejne przykłady. Jednak czas zrobił swoje. Okupacja przeciągająca się w kolejne stulecia, przynosła kolejne pokolenia. Prevelakis pokazuje, jak dwa narody o całkowicie odmiennej religii i kulturze, nauczyły się żyć obok siebie. Turcy mieli swoje kawiarnie, w których raczyli się nargilą, czyli fajką wodną i słuchali długich opowiadań. Religijni Grecy wywalczyli, by haremy były tylko w mieście. Każdego więc wieczoru zjeżdżali Osmanowie na zadbanych ogierach, by przed świtem wracać do domów, które rozlokowane były poza bramami Rethimno.
Obok mieszkania autora stał meczet. Pewnej nocy burza przewaliła minaret. Niestety, na tyle niefortunnie, że do ogrodu młodego wtenczas Prevelakisa. Od samego rana schodzili się Grecy głośno rozprawiając o tym, co się stało. Po drugiej stronie muru domostwa, a więc przed meczetem, zebrali się Turcy. Także rozprawiali, jak wielkie ma to znaczenie, jednak już tego samego dnia uprzątnęli gruzowisko by od rana stawiać nowy minaret. Nie mniej jednak, Turcy chcieli poinformować o wydarzeniu krewnych i znajomych, mieszkających daleko poza Kretą. Nie umieli pisać. Przyjęte było, że w takiej sytuacji, kiatip, czyli osoba piśmienna, układała list lub kartkę, np. z informacją o narodzinach, ślubie, czy typowych ważnych sprawach. Przygotowanych było sześć tzw. gotowców, które uzupełniał o datę, nazwiska i adres. Niestety, kiatip nie był przygotowany na zaistniałą sytuację. Tworząc nowy szablon, ubrał wydarzenie w historię o tym jak to się stało, jak piękny był to minaret, jak wiele wyrządził szkód, a gdy strasznej nocy przewrócił się, nie odpadł z niego ani jeden kawałek...
Autor opowiada jak wywiezieni z miasta zostali Turcy. Po prawie trzystu latach, grecki polityk, Eleftterios Wenizelos i turecki, Mustafa Kemal Ataturk, podpisali porozumienie o wymianie okupantów na uchodźców z Azji Mniejszej, a więc kimś nowym i nieznanym. Oczywiście jak się to odbyło, komu i w jaki sposób udało się pozostać, autor opowiada na konkretnych przykładach.
Polecam książkę szczególnie tym, którzy jadą na Kretę i którzy ponad basen hotelowy, cenią zwiedzanie. To, jak Prevelakis opowiada, świadczy jak dobrym był pisarzem, wykształconym człowiekiem i kochającym swoje rodzinne miasto. Dodam tylko, że studiował w Paryżu i Salonikach, by w efekcie osiąść w Atenach, jako profesor historii sztuki na Akademii Sztuk Pięknych w Atenach. Jest jednym z czołowych greckich prozaików, jego pomnik stoi przed ratuszem w Rethimno.
Większość osób, która była na Krecie, przynajmniej słyszała albo nawet odwiedziła niewielką wyspę Spinalonga. Powstała w typowy sposób; czyli w wyniku trzęsienia ziemi. Około 1,5 tysiąca lat p.n.e., oddzieliła się od lądu. Historia, z której słynie jest bardzo smutna; od 1903 roku stała się miejscem wiecznego wygnania dla osób chorych na trąd. W tamtych czasach była to choroba nieuleczalna. Dziś jest to wysepka niezamieszkała, można ją odwiedzić. Około 15 km na północ od pięknego miasta Agios Nikolaos, z Plaka Marina, każdego dnia, od wiosny do późnej jesieni, odpływają łódeczki z przewoźnikiem. Wyspę można też zwiedzić z wycieczką fakultatywną organizowaną przez biuro podróży.
Czytałam jednak o tym miejscu i oglądałam przygnębiające filmiki o losach ludzi tam mieszkających. Choroba była uznawana za przenoszącą się przez dotyk i z całą pewnością do pierwszej połowy XX w. była wyrocznią. Grecy bali się jej. Dlatego izolowali każdego dotkniętego trądem. Nieważne w jakim wieku była dana osoba, czy to małe dziecko, czy dorosły, mający rodzinę - musiała wyjechać na Spinalongę i w żaden sposób nie mogła kontaktować się z bliskimi.
Książka opisuje historię fikcyjnych osób, a właściwie kilku pokoleń, wplątanych w wyspę Spinalonga. Osobiście lubię książki wnoszące nowe wiadomości. Ta książka nie ma ich wiele, choć z całą pewnością przybliża smutna historię wyspy. Przekazuje jednak coś więcej... Coś, co spowodowało, że jadąc do pracy komunikacją miejską, płakałam i było mi wstyd podnieść wzrok na innych pasażerów, by zobaczyć kto widzi moje łzy...
Główna bohaterka, młoda kobieta, matka dwóch córek i zarazem nauczycielka, dowiaduje się, że jest chora. Prawdopodobnie zaraziła się od dziewięcioletniego ucznia, którego rodzice na wszelkie sposoby próbowali jak najdłużej ukryć oznaki trądu. Wyrusza w podróż w jedną stronę, oczywiście z młodym podopiecznym. W Place zostawiła córki, bardzo je potrzebujące, kochającego męża ale i rozhisteryzowaną matkę chłopca.
Jedna z córek bohaterki była bardzo zbuntowana, ojciec nie umiał poradzić sobie z jej wychowaniem. Miał jednak możliwość rozmowy z zoną, gdyż był przewoźnikiem, dostarczał żywność i artykuły pierwszej potrzeby. Przywoził też listy m.in. dla córek. Owa zbuntowana nastolatka, która nie chciała w niczym w domu pomagać, kłóciła sie o każdą drobnostkę, zawsze czekała na ojca przy brzegu, pomagała przycumować łódź i pytała o matkę...
Grecja zachwyca. Architektura, a właściwie jej historia, czyli zabytki sięgające wiele tysięcy lat wstecz, kuchnia, bardzo zdrowa i smaczna, piękne krajobrazy, pogoda... wszystko to zachwyca turystę. Często śmiejemy się z ich "siga, siga", czyli powolni, powoli... Okazuje się, że życie Greków nie zawsze było sielankowe i przewidywalne.
Dionisios Sturis opisuje okres drugiej wojny światowej. Były to czasy straszne także dla Polaków, wielu bohaterów, kolaborantów, niepotrzebnych cierpień i śmierci. Grecja, podobnie jak Polska, walczyła z okupantem. Partyzantka, którą nazwano ludźmi z gór, poświęciła wszystko dla ratowania ojczyzny. Gdy w 1944 roku, wojska okupanckie wycofały się, ci sami, którzy wcześniej przysięgali wierność Hitlerowi, teraz konfiskowali zboże, mięso, nabiał, gwałcili kobiety i mordowali ludność sprzyjającą lewicy Grecji. Gdy 19 października 1951, ruszył pierwszy proces przeciw komunistom, wśród sędziów był kolaborant. Między innymi to on skazał 12 oskarżonych, na śmierć. Przykłady można by mnożyć, jednak autor poświęca dużo czasu emigracji dzieci i uświadomieniu, jak wielka musiała być determinacja rodziców, by wysyłać swoje latorośle w nieznane. Bowiem aż 20 tysięcy dzieci, matki oddały w obce ręce, przy czym 4 tysiące trafiły do Polski. Dzieciaki szły w górach, także zimą, przy zacinającym deszczu, silnym wietrze i chłodzie. Wciąż doskwierał im głód i chłód. Jechały pociągiem, ale wagonami bydlęcymi. Przyjechały do kraju o którym nic nie wiedziały. Były w wieku, między 4 a 14 lat. Często rodzice okłamywali wiek, byle dziecko miało możliwość ucieczki z kraju. Byli przekonani, że wysyłają swoje pociechy by pokończyły dobre szkoły, zdobyły zawód i wróciły do kraju. Jak wielka była determinacja matek? Nie umiem sobie tego wyobrazić i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała. Cała operacja była w Polsce mocno utajniona. Każdy z pracowników ośrodka, musiał się zobowiązać do dotrzymania tajemnicy.
Przyznam się szczerze, że choć książkę przeczytałam w dwa dni, poruszony w niej temat jest bardzo trudny i pozostaje na długo w pamięci. Dionisios ukazuje ogrom cierpień, niesprawiedliwości i zakłamania, co więcej, na podstawie konkretnych przykładów, więc tym bardziej wpływa na psychikę czytelnika.
Czy warto przeczytać? Trzeba koniecznie! Uświadomić sobie, że z jednej strony znany nam obraz Greka, jest często bardzo mylny, z drugiej strony, o czym autor mocno podkreśla zarówno w książce, jak i w wywiadach, że nie można być obojętnym na los drugiego człowieka. Bowiem dziś także uchodźcy pukają do naszych drzwi, ale nikt nie chce im ich otworzyć.