Powyższe zdjęcie pochodzi sprzed sześciu już lat. Straszne, jak ten czas szybko leci... Wybrałam je na zdjęcie główne, nie tylko dlatego, że jestem młodsza; a więc szczuplejsza i piękniejsza. Pokazuje ono, jak wiele znaczą dla mnie wspomnienia.
Nasze polskie lato jest krótkie i bardzo kapryśne. Nie zawsze jest bardzo ciepło i nie zawsze sucho. Do tego wszystkiego świadomość, że zaraz to ulotne, polskie lato się skończy, nie działa budująco. Na jesienne, długie wieczory pomagają wspomnienia, w formie zdjęć, filmów, czy jakieś pamiątki.
Zdjęcia zawsze warto robić. I tu zawsze będę stać na stanowisku; róbcie zdjęcia - jak najwięcej zdjęć. Samemu zwiedzanemu obiektowi, ale i siebie na tle zabytku. Paniom, które mają swojej figurze coś do zarzucenia, powiem tak, i proszę wybaczyć bezpośredniość; za rok może być gorzej.
Gdy miałam czas, ze zdjęć i filmików nagranych na wakacjach, robiłam film z podkładem jakieś piosenki wykonawcy z danego kraju. Teraz, już po kilku latach wyjazdów, stwierdzam, że jest to najlepsza pamiątka. Nieważne, czy opublikowana na YouTube, czy tylko na karcie pamięci, zawsze można obejrzeć z rodziną czy znajomymi. Nawet wrzucone na szybko zdjęcia do edytora, by stworzyć filmik, jest super pamiątką. Ale na to, mimo wszystko, potrzeba trochę czasu. Niestety, najczęściej jest tak, że wracając z wycieczki, wracamy do pracy.
Nauczyłam się więc szukać pamiątki. Jak to mówi stare przysłowie; nie wszystko złoto, co się świeci. Najcenniejszą pamiątką jest coś jak najbardziej autentycznego i związanego z miejscem.
I tu znowu niekoniecznie....
Mijającego niestety już lata, trzeci raz pojechałam na Kretę. Nie dlatego, że tak bardzo mnie na nią ciągnęło. Znalazłam ciekawą ofertę biura podróży; czyli fajny hotel w równie ciekawym miejscu.
Gdy szukałam miejsc, których jeszcze nie zobaczyłam, a które warto odwiedzić, okazało się, że jest ich tak dużo, że wciąż wszystkiego nie zobaczę. Ale o tym kiedyś indziej...
Zwiedzając trzecie co do wielkości na wyspie miasto, Rethimno - znalazłam się (zupełnie przypadkowo) przed sklepem z... autentycznymi podróbkami. Wiem, brzmi co najmniej śmiesznie.
Natomiast dodam, że każdy kto był w jakimkolwiek greckim muzeum archeologicznym, na pewno zauważył, że zawsze jest tam tzw. shop museum. Wystawione na sprzedaż repliki mają certyfikaty z numerem eksponatu. Wszystkie bowiem figury czy płaskorzeźby, są ponumerowane. Ich opisy można znaleźć w internecie, gdyż są spisane i opublikowane dla publicznej wiadomości. Każdy, kto kupi ową replikę, dostaje potwierdzenie autentyczności. które ważne jest z dwóch powodów:
Na lotnisku jest to dowód, że pamiątka nie jest kradziona. Gdy wracałam z ostatnich wakacji, właśnie ów rachunek z pieczątką muzeum uratował mnie przed ogromnymi być może problemami celnymi.
Znając numer autentycznego eksponatu, można łatwo w domu odszukać jego opis, czyli skąd pochodzi, z jakiego okresu i jaka jest geneza jego powstania.
Moja pamiątka nie pochodzi z Krety. Kupiłam ją dlatego, że zależało mi, by mieć pamiątkę ze wspomnianym wyżej certyfikatem. Jednocześnie wiedziałam ile mogę wydać na figurkę...
Dziś wiem jedno... Przy każdym moim kolejnym wyjeździe, a właściwie przy planowaniu kosztów, zarezerwuję sobie pieniążki przeznaczone właśnie na pamiątkę ze sklepu muzealnego.
Moja pamiątka oznaczona jest numerem 1407.
Po powrocie z wakacji, odnalazłam opis a utentycznego znaleziska.
Pochodzi z Pireusu, z pierwszej połowy IV w. p.n.e.
Przedstawia stojącego przy ołtarzu, Asklepiosa z atrybutem węża.
Płaskorzeźba obrazuje chwilę, gdy niewolnik przyprowadza baranka ofiarnego.
W tyle stoi mężczyzna z żona i dzieckiem.
Choć wspomniałam wcześniej, że Grecy cenią wino wytrawne, nie mogę pominąć wyjątkowego dla mnie smaku wina Samos. Mimo, iż ogólnie w Grecji klimat sprzyja uprawie winogron, na Samos jest on najlepszy. Wysoko w górach, gdzie jest duże nasłonecznienie i silny wiatr, rośnie wyjątkowo słodka odmiana, której krzak nie pnie się w górę, tylko leży na ziemi. Wyprodukowane z niego wino nie zawiera cukru, jego słodycz pobierana jest tylko i wyłącznie z owocu, a zapewniam, że słodkie jest bardzo. Zawsze, gdy jestem gdziekolwiek w Grecji, kupuję kilka butelek właśnie wina Samos.
Może z sentymentu, że byłam w winiarni, którą polecam odwiedzić, w której wyśmienite wino kupiłam za naprawdę niewielkie pieniążki, ale które smakuje wyśmienicie i które powoduje powrót wspomnień z wakacji. Mam wrażenie, że Grecy chcą przekazać nam swoją tajemnicę długowieczności. Ich średnia wieku bliska jest 100 lat. Nie jedzą codziennie słodyczy, mięsa i fast foodów i nie piją mocnych trunków. Sędziwego wieku dożywają bez udaru mózgu czy raka, a ich umysł do końca pracuje tak, jak niejeden nasz nastolatek by pozazdrościł. My śmiejemy się z ich słynnego "siga, siga", a może coś w tym jest i może oni mogli by nas czegoś nauczyć.
Mój mąż latem ma urodziny, często właśnie na wyjeździe. Gdy tak się ułoży, wracamy z butelką lokalnego wina, które dostał w hotelu, w prezencie.
Grecka młodzież nadużywa alkoholu. Jeżdżąc wynajętym samochodem, albo chociaż spacerując po mieście, spotkać można stojące przy drodze miniaturowe kapliczki z kwiatami i zniczami. Zawsze też jest tam zdjęcie - w 99% bardzo młodych ludzi. Wszystko to dlatego, że w sklepach właściwie nie ma ograniczenia wieku, nieletni bez problemu kupią każdy trunek. Wciąż mało też policja kontroluje trzeźwość kierowców. Niestety, wszystko to skutkuje częstymi wypadkami śmiertelnymi.
A jednak w tradycji Grecji nie ma picia alkoholu wysokoprocentowego. Na ulicy nie spotkacie pijanego Greka, co w Polsce jest częstym przypadkiem. Oni wolą wino , najlepiej wytrawne, nieważne czy białe czy czerwone, i to tylko do posiłku. Pisze o tym Michał Głombiowski w "Podróżnym zaklęciu". Potwierdza to chociażby fakt, że do obiadu i kolacji często można na stołówce nalać sobie wino. Ułatwia ono bowiem trawienie pokarmów. Grecy wiedzą co jest zdrowe (o tym niżej, przy omawianiu greckiej oliwy) i co pomaga dożyć sędziwego wieku.
W Polskich sklepach nie ma dużego wyboru w greckich winach, a szkoda. Klimat sprzyja bowiem tu uprawie winogron. Ich plantacje poza miastem zajmują, razem w oliwkami, ogromne połacie terenu. Warto kupić w winiarni, których jeżdżąc po Grecji, można spotkać wiele, lub w jakimkolwiek sklepie.
Każdy docenia ser Feta. Sałatka grecka bez jego dodatku to nie ta sama. Jednak gdy ostatnio, po raz kolejny odwiedziłam Kretę, doceniłam ser manouri. I... zachwyciłam się nim. Każdy z nich ma w składzie 70% mleka owczego i 30% koziego. Dziwne, bo feta ma około 270 kcal, a manouri 470 kcal. Konsystencja też jest różna, bo ser manouri mięknie przy kilkuminutowym leżakowaniu poza lodówką. Z dodatkiem pomidorów czy jakichkolwiek owoców, np. winogron czy brzoskwiń smakuje wyśmienicie. Ser feta natomiast sprawdza się w sałatkach, nie tylko zwanej grecką.
Powyższe stwierdzenia są moje, zupełnie subiektywne. A jednak polecam spróbowanie obu wyrobów. Szczególnie tym, którzy chcą poczuć smak Grecji.
To, jakie znaczenie mają greckie przyprawy, nie tylko ze względu na walory smakowe, ale i zdrowotne, opisałam na innej stronie. Polecam zakup nie w miejscach łatwo dostępnych dla turystów, ale faktycznie z dobrego źródła. Nie jest bowiem przypadkiem, że w jednym miejscu nie ma tłumów, w innym jest kolejka i to utworzona przez mieszkańców...
Pozwolę sobie jednak polecić, może mało znaną herbatę diktamo, czy dictamnus (róznie nazywaną). O wiele bardziej znana jest tzw. górska, którą można spotkać wjeżdżając w wyższe partie gór. Jednak diktamo jest ceniona przez Kreteńczyków szczególnie i nigdzie więcej podobno nie uprawiana. Podobno zioło znane było już w starożytności jako lekarstwo na bóle żołądka i wszelkie choroby układu pokarmowego i nerwowego, ale także bóle głowy czy do dezynfekcji ran.
Podobno nie ma sobie równej na całym globie ziemskim. Opowiada o tym nawet mitologia grecka, w legendzie o tym, jak szybko rozwijająca się osada ludzka, u podnóża Akropolu, zdobyła opiekę bogini mądrości i sztuki wojowania. Otóż legendarny Król Kekrops, zorganizował pojedynek dla dwóch bogów Olimpu; Posejdona i Ateny. Pierwszy uderzył trójzębem w skałę, w wyniku czego wypłynęła woda. W tamtych czasach była ona źródłem życia. Mimo wszystko Kekrops oddał miasto we władanie Atenie, dzięki której po uderzeniu włócznią w ziemię, wyrosło drzewo oliwne.
Obiecała ona, że oliwy nigdy nie zabraknie. Jak cenne ma ona właściwości, wie każdy Grek. Nigdzie na świecie nie jest tak wiele produkowanej oliwy najlepszego gatunku, czyli extra virgin. Jej kwasowość jest poniżej 0,8%, co stawia ją na pierwszym miejscu wśród dobroczynnych właściwości dla naszego organizmu. Aby oliwa uzyskała nazwę extra virgin, oliwki muszą być dobrej jakości i muszą być dojrzałe. Ponieważ szybko fermentują, muszą być poddane obróbce maksymalnie 24 godziny po zebraniu.
Przyznam, że do niedawna nie doceniałam właściwości oliwy. Uważałam, że muszę bardzo ograniczać jej ilość (co oczywiście czyniłam bardzo skrupulatnie, bo ograniczałam właściwie do zera) chociażby dlatego, że dbam o figurę. Zmieniłam nastawienie, gdy będąc ostatnio na Krecie, przeczytałam książkę o tym, jak ważna oliwa jest dla Greków, szczególnie Kreteńczyków. Średnie zużycie wynosi 3 litry / osobę / miesiąc! Twierdzą oni, że dzięki temu nie mają problemów ze zdrowiem i dożywają sędziwego wieku. Przyznam, że przekonali mnie. I co? Mimo, że jest kaloryczna, stwierdzam, że bardzo poprawia perystaltykę jelit, a przecież prawidłowe wypróżnianie się jest podstawą zdrowego i szczupłego ciała.
Oliwę polecam kupić w butelce plastikowej lub puszce, dzięki czemu jest lżejsza. Warto też zwrócić uwagę by pojemnik był ciemny, nie traci wtedy cennych witamin.
Wracając jeszcze na koniec do pojedynku Ateny i Posejdona. Warto oddać mu bogu mórz honor, że choć walkę z siostrą przegrał, to wzgórze Akropolu obfituje wciąż w pitną wodę. Warto mieć to na uwadze przy zwiedzaniu, gdyż co kawałek znajduje się ujęcie. W Atenach wodę można pić z kranu, gdyż jest bardzo dobrej jakości. Kupowana w butelkach, o ile nie jest źródlana, jest dokładnie tą samą, której mamy pod dostatkiem w łazience.
Moi rodzice wychodzą z założenia, że najlepiej jeść produkty lokalne, czyli pochodzące z własnego kraju. Kupują więc miody z zaprzyjaźnionej pasieki, i to w ogromnych ilościach. Obdarowują mnie słojami ze skrystalizowanym miodem. Jest to dowód na to, że produkt jest dobrej jakości, gdyż tylko tzw. "sztuczny" zachowuje płynną konsystencję.
Mimo wszystko, choć chętnie raczę się polskim miodem, lubię też przywieźć z Grecji. Nie tylko dlatego, że jest dla mnie swego rodzaju egzotyką i wspomnieniem. Każdy wyjazd to przede wszystkim zwiedzanie i poznawanie. To, co zachwyca mnie w Grecji, oczywiście oprócz mocno zanieczyszczonego powietrza w Atenach, jest życie zgodne z naturą. Nie ma tu ciężkiego przemysłu, a ogromne połacie dziewiczych lasów, widocznych gdy tylko wyjedzie się poza miasto, dają świadectwo jak żyją tutejsi mieszkańcy. Dodając fakt, że ogrom słońca, bujna roślinność, także ziół, sprzyja pszczołom w ich pracy, zachęca do kupna. W różnych opracowaniach można poczytać jak to w dobie kryzysu pszczelarze dawali owadom tanią paszę z Turcji, Chin czy Bułgarii, co miało swoje przełożenie na produkt finalny, czyli miód. A jednak ciągłe i zakrojone na ogromną skalę kontrole standaryzują miód i potwierdzają jego jakość. Właśnie dlatego osobiście polecam zakup nie od przypadkowego handlarza, lecz w sklepie.
Od niedawna doceniam właściwości miodu. Dziwne bowiem dla mnie samej jest to, że choć w całym procesie nie dodaje się cukru, produkt finalny jest niesamowicie słodki. Uwielbiam jogurt z miodem, z... ewentualnie innymi dodatkami. Każdemu, kto wybiera się do Aten, polecam niewielką kawiarenkę Stani znajdującą się przy placu Omonia.
Wracając do zakupu miodu, najpowszechniejszym jest miód tymiankowy. Warto też wiedzieć, że należy przechowywać go w temperaturze poniżej 25o, jednak nigdy w lodówce. Podobno dobrym sposobem na niekrystalizowanie się miodu, jest zamrożenie porcji, która przy rozmrażaniu w temperaturze pokojowej, zachowa wszelkie właściwości ale też płynną konsystencję, czyli miłą przy konsumpcji.
Oprócz zdjęć zawsze wracam z pamiątką zakupioną. Mój salon, czyli miejsce, w którym przebywam i w którym przyjmuję gości, ma kilka półek z pamiątkami z wakacji. Zawsze przed wyjazdem czytam, jaki grecki bóg był opiekunem wyspy czy miejsca. Czasem jest to łatwe:
Ateny - Atena, bogini mądrości i sztuki wojowania,
Cypr - Afrodyta, bogini miłości i piękna,
Kreta - Zeus, władca nieba i ziemi,
Rodos - Apollo, bóg światła i muzyki,
Samos - Hera, bogini macierzyństwa i małżeństwa,
Kos - Asklepios, bóg sztuki lekarskiej,
czasem trzeba się mocno natrudzić.
Do każdego należy wybór, na ile ważna jest ceramiczna pamiątka, którą trzeba wycierać z kurzu i której trzeba na wakacjach poszukać. Często niestety owo szukanie po kramach jest zbyt męczące i demotywujące i... by zakupić wartościową pamiątkę, trzeba mieć trochę wiedzy... Oto dwa przykłady:
Mój pierwszy rodzinny wyjazd zagraniczny był w 2010 roku; na Kretę. Już wtedy sporo zwiedziliśmy wynajętym samochodem. Tak, jak długa jest wyspa, czyli na około 350 km, jeździliśmy praktycznie po omacku, by zwiedzić największe zabytki. Mając świadomość, że możemy nigdy tu nie wrócić, kupiłam na pamiątkę, w kramach pod pałacem w Knossos, ładny wazonik; błyszczący i niezwykle kształtny.
Trzy lata później powróciłam na Kretę. Mając już większe rozeznanie, dojechałam do niewielkiego miasteczka Margaritas, słynącego na wyspie z pięknych wyrobów garncarskich. Dowiedziałam się tam na miejscu, że zakupiony kilka lat wcześniej dzbanuszek jest piękny i niezwykle efektowny, jednak mało ma wspólnego z rzeczywistymi pamiątkami ze starożytnej Grecji. Dlaczego? Kilka wieków p.n.e., w dzbanach przynoszono wodę ze źródeł, które oddalone były od domostwa nawet o kilka kilometrów. Najczęściej było to obowiązkiem młodych dziewcząt. Młode panny, dzban z wodą zakładały na ramię i ręką trzymały uchwyt, by woda się nie wylała. Naczynie musiało więc mieć obły kształt dna, by nie skaleczyć skóry. Co więcej, dzbanki które widzimy w kramach, są błyszczące. Dlaczego? Bo są wypalane w piecach elektrycznych. W starożytności dzbany miały fakturę powierzchni zewnętrznej bardzo matową, wręcz zadymioną. Wypalane bowiem były w piecach glinianych, opalanych drewnem zebranym w pobliskim lesie.