Zeus miał romans z moją matką, Metisą. Szybko okazało się, że będą mieli potomka. Obawiając się przepowiedni własnej babci, Gai, że córka odbierze mu królestwo, połknął ciężarną kochankę by ta nigdy mnie nie zrodziła. Wtedy już wiedziałam, że muszę walczyć. Powodowałam, że strasznie i nieprzerwanie Zeusa bolała głowa. Wezwany na pomoc Hefajstos, uderzył go toporem w głowę. Skorzystałam z nadarzającej się okazji i wyskoczyłam w pełnym uzbrojeniu. Tak się zrodziłam. Od początku wiedziałam, że nie będę miała łatwego życia. Dążyłam do zdobywania mądrości i do sprawiedliwości. Czasy mojego panowania nie były łatwe, miasta nie rozmawiały ze sobą tylko walczyły. Wojny, wyniszczenia, niewolnictwo, brak demokracji i ogromna rozwiązłość, powodowały nieszczęścia. Dlatego nie wdawałam się w żadne romanse, nie miałam na to czasu. Czułam potrzebę sprawowania opieki. Od samego początku upodobałam sobie pewne małe miasto ze wzgórzem Akropol. Widziałam w nim wielki potencjał. Postanowiłam zadbać by przez wieki dawało świadectwo o nas, bogach Olimpu. I udało się, potwierdzeniem jest to, że czytasz moją historię. Ale pozwól, że troszkę cofnę się w czasie ....
Bardzo, bardzo dawno temu, znudzona Gaja zapragnęła dziecka, które by ją kochało. Ponieważ była boginią, poczęła dziecko. Narodzone niemowlę okazało się dziwnym stworem, pół - człowiekiem, pół - wężem. Nadała mu imię Kekrops. Pokochała całym sercem i wychowała na walecznego i mądrego myśliwego. Niestety, ludzie szydzili z niego okrutnie. Całe dzieciństwo było pasmem cierpień. Miał jednak wielką wolę by być mądrym i sprawiedliwym władcą. Gdy dorósł, ulepił kobietę w którą tchnął życie. Żona urodziła mu trzy córki i syna. Kochała swego męża i przekonała ludność, że Kekrops to dobry i mądry człowiek. Wkrótce zaczęto słuchać jego nauk; że warto uczyć się pisma, że warto żyć w monogamii, że bezwględnie trzeba chować zmarłych. W końcu okrzyknięto go królem.
I tu wplata się moja historia. Mądry i sprawiedliwy Kekrops był władcą dbającym o swoje miasto i mieszkańców. Dlatego to miasto upatrzyłam sobie by roztoczyć nad nim opiekę. Musiałam stoczyć walkę, gdyż miasto spodobało się także Posejdonowi. Kekrops ogłosił zawody, kto z nas da coś lepszego dla miasta. Posejdon, jako bóg morza, uderzył włócznią w skałę, natychmiast wypłynęła woda. Ja pomyślałam o czymś konkretniejszym, z czego miasto zasłynie. Dotknęłam włócznią ziemię i natychmiast wyrosło piękne drzewo oliwne. Wygrałam. Miasto nazwano moim imieniem. Postawiono mi piękną świątynię, gdzie ustawiono mój posąg wykonany ze złota i kości słoniowej. Świadczył o bogactwie miasta.
Wejdź na Akropol, odwiedź Erechtejon, miejsce gdzie został pochowany Kekrops, cały czas rośnie tam drzewo, które zrodziłam. Kup w Atenach oliwki, tu dobre jak nigdzie indziej. Kup oliwę, która nigdzie indziej nie ma tylu drogocennych dla zdrowia właściwości jak właśnie Ateńska.
Na koniec dodam, że opieka nad miastem nie była łatwa. Grecy to naród, który wiele wycierpiał. Serce mi się kroiło, gdy około 430 r. p.n.e. wybuchła epidemia dżumy. Ogrom dzieci i kobiet umierało w okropnych cierpieniach. Zmarł też wspaniały człowiek, Perykles. Zrobił wiele dobrego dla miasta. Kiedyś opowiem więcej, dziś jestem już zmęczona. Za dużo wspomnień ....
Kronos, mój ojciec, był tytanem, czyli bogiem olbrzymem. Własnego ojca pozbawił królestwa, za co ten wkurzył się okrutnie. Przepowiedział mojemu ojcu, że kiedyś podobnie, jego dziecko zabierze mu władzę. Podobno Kronos bardzo przejął się tymi słowami i nie spał po nocach. Aby nie dopuścić do urzeczywistnienia się przepowiedni, postanowił nie mieć dzieci. Ale jak tu ich nie mieć? Znalazł sposób, ale jakże okrutny sposób! Połykał każde nowo - narodzone niemowlę, które powiła mu jego żona Reja. Pozbył się w ten sposób pięciorga mojego rodzeństwa: Hery, Hestii, Demeter, Hadesa i Posejdona. Moja biedna kochana matka, co musiała czuć, gdy rodziła w bólu dziecię, którego nie mogła kochać i wychowywać. W końcu powiedziała dość. Gdy nosiła mnie pod sercem, postanowiła zawalczyć. Zawsze będę wielbił moją kochaną matkę, że się w końcu sprzeciwiła. Nie pozwoliła by i mnie spotkał podobny los. Gdy zbliżał się czas rozwiązania, urodziła mnie po cichu, w mrocznej, zimnej i mokrej jaskini Dikte. Samej sobie nie pozwoliła na krzyk w bólu, by mąż nie wiedział, że już przyszedłem na świat. Dała mi piękne imię, Zeus i oddała nimfom wodnym na wychowanie. Sama, z kamieniem zawiniętym w pieluchy, wróciła do męża. A ten oczywiście pożarł tę skałę! Jaki okrutny, taki głupi!
Nimfy, które się mną zaopiekowały, stwierdziły, że jaskinia Dikte, na Krecie jest zbyt znana, że może tu zajrzeć mój kochany tatuś. Zabrały mnie więc do małej, nieciekawej jaskini Idy. Tam było ciasno, ciemno i jakoś tak nieprzyjemnie. Spędziłem tam całe moje dzieciństwo. Gdy podrastałem, nie mogłem pogodzić się z myślą, że całe życie mam się ukrywać. Wciąż myślałem jak odwrócić los. Zastanawiałem się czy jest możliwe aby moje rodzeństwo, które połknął ojciec, żyło nadal. Dużo rozmawiałem o tym z moją kochaną matką. Obmyśliliśmy plan. Reja podała Kronosowi środek wymiotny, i... udało się. Ojciec zwymiotował całą piątkę dorosłych już bogów. teraz musieliśmy działać szybko i bezwzględnie. Wspólnie, całą szóstką, wypowiedzieliśmy ojcu wojnę. Było ciężko, walczyliśmy 10 lat, ale się udało. W końcu wypędziliśmy Kronosa.
Zobaczyłem, że mam fajne rodzeństwo. Wspólna walka bardzo nas zjednoczyła. Podzieliliśmy królestwo między siebie: Hades został bogiem świata zmarłych, Posejdon bogiem morza, Hera boginią niebios i płodności, Hestia boginią domowego ogniska, a Demeter boginią ziemi i urodzaju. Na siedzibę wyznaczyliśmy Olimp.
Szczególnie polubiłem jedną z moich sióstr, Herę. Najpierw potajemnie spotykaliśmy się na wyspie Samos, tam ona się urodziła, by później wziąć z nią ślub. Przyznaję, nie byłem wiernym mężem. Kochałem ją, jako siostrę i żonę. Ale miesiąc miodowy który trwa 300 lat, to zdecydowanie za długo. Kto to wytrzyma? Taki szmat czasu zabije każdą miłość. Nie myślałem o rozstaniu, raczej o odpoczynku od siebie nawzajem. Czemu Hera tego nie rozumiała? Przyznaję, zdradzałem i to wiele razy. spotykałem się potajemnie co rusz z nowymi kochankami. Były nimi zarówno boginie jak i śmiertelniczki.
Ważną przygodą był dla mnie związek z córką fenickiego króla, Europą. Aby ją posiąść, przemieniłem się w pięknego, białego byka. Uprowadziłem księżniczkę na Kretę, a dokładnie na plażę Matala, gdzie przemieniłem się w orła, by odlecieć z ukochaną do Gortyny, też na Krecie. Posiadłem ją siłą i spłodziłem trzech synów: Minosa, Radamantysa i Sarpedona.
To dopiero początek opowieści. Minos, mój kochany syn, został królem Knossos na Krecie. Dziś przyjeżdżacie oglądać pozostałości po jego cudownym pałacu. Co więcej z miejscem tym związanych jest kilka innych ciekawych opowieści: o Dedalu i Ikarze, Minotaurze, Tezeuszu i Ariadnie. Zapraszam do mojego przewodnika, tam wszystkie te historie spisałem dla Ciebie.
Pewnego słonecznego poranka, u wybrzeży Cypru, wyłoniłam się z piany morskiej. Choć była to bardzo wczesna pora, urodą swą zachwyciłam Charyty, boginie wdzięku, piękna i radości. Nic więc dziwnego, że odtąd stały się moimi bliskimi przyjaciółkami. Uwielbiałyśmy razem śmiać się, bawić, kąpać. One, troszkę głupiutkie, chcąc dorównać mi urodą, godzinami moczyły się w morzu, w miejscu moich narodzin. Zresztą do dziś spoglądam na kobiety, które przyjeżdżają na Cypr, by wykąpać się na "mojej" plaży.
Jak przystało na boginię, musiałam udać się na Olimp. Charyty przygotowały mi piękny rydwan zaprzężony w gołębie. Na miejscu czekała na mnie "niespodzianka". Otóż Zeus obiecał moją rękę znudzonemu i staremu Hefajstosowi. Małżeństwo szybko mnie zmęczyło. Mąż mój wolał siedzieć w swojej kuźni niż ze mną. Byłam młoda, piękna, chciałam się śmiać i bawić. Sama myśl, że tak nudno będzie przez wieki, męczyła mnie okrutnie.
I wtedy poznałam Aresa. Wiem, powiecie, że to niedobry bóg, brzydkiej, nieczystej walki. Nam jednak było dobrze razem. Ukrywaliśmy się, ale moja radosna twarz chyba nie była w smak Hefajstosowi. Myślę, że w swojej zgorzkniałej duszy obmyślał plan jak nas nakryć. No i udało mu się! O zgrozo! To było okropne! Gdy, po miłosnych uniesieniach, spaliśmy w objęciach, rzucił na nas sieć. Całkiem nagich powiesił w tej sieci, tak by wszyscy mogli nas oglądać. To było strasznie upokarzające.
Przekonałam się wtedy, że z moim mężem nic mnie już nie łączy. Byłam zbyt piękną i atrakcyjną boginią by siedzieć w kuźni! Miałam kochanków i to wielu. Czy się tego wstydzę? Nie! Nie byliśmy dopasowanym małżeństwem i tyle. Każdy wszak chce być szczęśliwym.
Ważnym wydarzeniem był domniemany spór o jabłko. Eris, bogini niezgody, kazała Parysowi dać jabłko najpiękniejszej. Moimi przeciwniczkami były Hera i Atena. Nie chcę być niemiła, ale przecież urodą nie dorównywały mi pod żadnym względem. Musiałam się wspomóc. Obiecałam temu młodzieniaszkowi Helenę Trojańską, jeśli wybierze mnie. Troszkę nie zdawałam sobie sprawy, jakie będą konsekwencje ale trudno. Nie mogłam pozwolić na przegraną.
Ludzie kochali mnie, do dziś możecie oglądać świątynie mi poświęcone; na Santorini, Kos, Rodos czy w Afrodyzji.
Kronos, mój ojciec, obawiając się przepowiedni swojego ojca, że jedno z dzieci pozbawi go królestwa, połknął mnie zaraz po moich narodzinach. Tam, w jego wnętrzu dorastałam. Tego okresu nie wspominam miło. Dzieci lubią się bawić, potrzebują miłości rodzicielskiej. Ja jej nie miałam. Gdy w końcu Zeus wyswobodził mnie i moje rodzeństwo, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. To był mój wybawiciel. Wiem, związek z bratem nie wróży dobrze, ale w tamtych czasach nie było to niczym wyjątkowym. Rodzeństwo, kuzynostwo wchodziło w związki małżeńskie i nikt się temu nie dziwił.
Aby nie wzbudzać podejrzeń, najpierw spotykaliśmy się potajemnie. Wybraliśmy wyspę Samos, gdyż tu, w Heraion, pod drzewem, zrodziła mnie Reja. Tu miałam przychylnych mi mieszkańców. Gdy się w końcu pobraliśmy, także tu spędziliśmy cały nasz miesiąc miodowy, który trwał 300 lat. Powiecie, że to dużo, ale dla bogów czas biegnie inaczej. W każdym bądź razie był to najpiękniejszy okres mojego życia. Niestety, Zeus nie potrafił dotrzymać mi wierności. Wciąż słyszałam plotki o jego kolejnych podbojach. Znikał na całe lata by nagle pojawić się jakby nigdy nic, jakby poszedł tylko po bułki do piekarni. Nie mogłam tego znieść. Jednocześnie kochałam go i nienawidziłam.
Wyspa doceniła mnie jako wierną małżonkę. Mieszkańcy Samos, w 570 r. p.n.e. rozpoczęli tu dla mnie budowę świątyni. Niestety, jeszcze w tym samym stuleciu, Persowie podpalili budowlę. W 525 r. p.n.e., gdy władzę nad wyspą przypisał sobie tyran Polikrates, wybudował świątynię, jakiej świat w tamtych czasach nie widział. Rozmiarem czterokrotnie przewyższała Partenon na Akropolu.
Do dzisiejszych czasów niewiele zostało, tak naprawdę połowa jednej kolumny, jednak warto tu przyjechać. Zapraszam nie tylko do Herajon, wyspa ma wiele tajemniczych, ciekawych miejsc.
Gdy pewnego letniego, bardzo ciepłego i słonecznego ranka, zobaczyłem piękną boginię Epionę, zakochałem się bez pamięci, jak to dziś mówicie, "od pierwszego wejrzenia". Na tyle zawróciła mi na kilka... set lat w głowie, że nic ważnego poza nią dla mnie nie istniało. Mimo wszystko chyba gdzieś tam żyła we mnie chęć uzdrawiania innych i przeciwstawiania się nieuchronności śmierci, że moja kochana żona również stała się boginią pomagającą cierpiącym, gdyż nazwano ją Epione - bogini kojąca ból. Mieliśmy kilka wspaniałych córek, które także poszły w nasze ślady; Higieja uosobiała zdrowie, Panakeja uzdrawiała chorych ziołami, Jaso uzdrawiała, dwie młodsze córki Ajgle i Akeso również bardzo interesowały się leczeniem wszelkich chorób. Mieliśmy także dwóch wspaniałych i mądrych synów; Machaon i Podalejrios byli bardzo cenionymi, pierwszymi medykami. Widząc, że zarówno moja żona jak i wszystkie nasze dzieci, interesują się uzdrawianiem, po kilkuset latach z moją kochaną rodziną, ponownie zainteresowałem się wskrzeszaniem zmarłych. Zasmuciła mnie śmierć dzielnego myśliwego, Oriona. Biedak zakochał się w mojej ciotce, Artemidzie. Gdy próbował się do niej zbliżyć, ta zesłała skorpiona, który uśmiercił zalotnika. Szkoda mi się zrobiło walecznego olbrzyma i postanowiłem go wskrzesić. Niestety, mój wuj, Hades strasznie się zdenerwował. Zaczął głośno i wszystkim lamentować, że wyciągnę wszystkich po kolei z jego podziemnego świata i nie będzie miał nad kim władać. Co więcej, na tyle mocno przekonał Zeusa by mnie zniszczyć całkowicie, że ten uderzył piorunem na tyle śmiertelnie, że nawet jako syn boga Apolla, nie zdołałem wyjść z tego żywy. Nie mając możliwości unicestwić mnie całkowicie, przemienił w gwiazdozbiór wężownika.
Nie minęło kilka wieków a okazało się, że pamięć o mnie nie mija. Mieszkańcy greckiej wyspy Kos, co pięć lat obchodzili święto na moją cześć. Przedstawiali mnie jako węża, nie wiem czy jako wspomnienie zdeptanego przeze nie płaza, i drugiego, który magicznym ziołem go ożywił, czy jako symbol cyklicznie zrzucanej wylinki, a więc odradzającej się młodości. Na wyspie postawiono wspaniałą świątynię zwaną od mojego imienia - Asklepiejon, do dziś tłumnie odwiedzaną przez turystów. Były tam szpitale, sanatoria i wszelcy medycy pomagający chorym głównie dzięki hipnotycznym snom. Na Kos urodził się w 460 r. p.n.e., wielki mędrzec, Hopokrates - prekursor współczesnej medycyny. Docenił moją walkę o zdrowie i życie każdego śmiertelnika. Głównie dzięki niemu, symbolem medycyny są moje atrybuty - laska i wijący się po niej wąż.
Na Krecie, w podziemiach pałacu w Knossos, Minos, syn Zeusa, nakazał Dedalowi wybudować labirynt. Umieścił tam potwora Minotaura, którego powiła małżonka po zdradzie z bykiem. Gdy syn Minosa zginął w Atenach podczas walki z bykiem, król nakazał, by co 9 lat, siedem dziewcząt i siedmiu chłopców przyjeżdżało tu w ofierze na pożarcie przez Minotaura. Okrucieństwo to zakończył Tezeusz, który dzięki nici Ariadny nie bał się labiryntu. Pokonawszy potwora, wrócił do domu, do króla Egeusza, na płw. Sunion. Ojciec, który co noc wyczekiwał syna, widząc czarne żagle (syn zapomniał, zgodnie z umową, że po wygranej ma wrócić na białych żaglach) rzucił się w przepaść.
No właśnie, nie musiałem uczyć się sztuki walki... Egeusz, ojciec lub ojczym, tego tak na prawdę nie wie nikt, jeszcze przed moimi narodzinami zostawił dla mnie, pod ciężkim i ogromnym głazem sandały i miecz. Jako młodzieniec bez trudu podniosłem wielki kamień, chociaż inni próbowali bezskutecznie i wydobyłem pozostawione dla mnie skarby. Miałem w sobie wolę walki, ale i możliwości mocno wykraczające poza możliwości najwaleczniejszych rówieśników. Pokonałem:
olbrzymiego syna Hefajstosa - Perifetesa, który zabijał ludzi bez opamiętania,
Sinisa - czyli dziwoląga, dla którego zabawą było przywiązywanie ludzi do nagiętej sosny, po której puszczeniu człowiek rozszarpany był dosłownie na strzępy,
dziką świnię Fai, która siała wiele szkód ale i napadała na ludzi,
łotra, który zmuszał ludzi do mycia swych brudnych i śmierdzących nóg, by potem zrzucić ze skały na pożarcie przez olbrzymiego żółwia,
siłacza Mickuna,
Prokrustesa, który miał dwa łoża: duże i małe: na wielkim kładł niskich podróżnych, by rozciąganiem, czyli dopasowywaniem do mebla - rozrywać, a na małym łożu kładł dużych podróżnych, którym obcinał wystające członki.
Najsłynniejszym moim dokonaniem było pokonanie Minotaura w labiryncie w Knossos. Minos, syn Zeusa, ale też ówczesny wielki król Krety, miał syna Androgeosa. Ów młody człowiek zginął w Atenach w jednym z modnych w tamtych czasach, corocznych walkach z bykami. W ogromnej rozpaczy, Minos kazał słynnemu architektowi imieniem Ikar, zbudować podziemny labirynt. Wtrącił tam Minotaura, pół człowieka - pół byka, którego powiła jego małżonka po zdradzie z bykiem (wiem, dziś może to Was brzydzić, ale wtenczas związki człowieka ze zwierzęciem nie były niczym odosobnionym). Król Minos, w ogromnym bólu, co dziewięć lat kazał sobie przywozić z Aten siedmiu młodzieńców i siedem dziewcząt. W trzecim okręcie zabrałem się i ja. Nie miałem planu. Wiedziałem tylko, że nie mogę pozwolić by ta okropna rzeź trwała dłużej. Los mi sprzyjał. Po wyjściu na ląd, zakochała się we mnie Ariadna, córka Minosa. Obmyśliła plan, zgodnie z którym po pokonaniu minotaura, po nitce w kłębku trafiłem do wyjścia.
Popełniałem błędy. Największym było zapomnienie. Umówiłem się z Egueszem ojcem/ojczymem, że wracając po walce z Minotaurem na Krecie, na powrotnym statku podniosę białe żagle, jeśli wracać będę zwycięski, czarne natomiast, jeśli potwór mnie pokona. Zapomniałem... Egeusz, który mnie wychował, oddał serce i czas, zdając sobie sprawę, że może nie jestem potomkiem z jego nasienia, rzucił się w rozpaczy widząc czarne żagle na znanym mu statku. Cóż mogę dodać... Chyba wolałbym stracić życie w jednej z wymienionych wyżej walk. Nikomu nie życzę przeżywać tego, co czułem tamtego wieczoru. Nie uśmierza bólu fakt, że do dziś, czyli ogrom wieków po tamtym wydarzeniu, Sunion - królestwo mego kochanego ojca, przyjmuje turystów właśnie o zachodzie słońca. Po śmierci Egeusza zostałem królem Attyki. Scaliłem skłócone królestwa i wyznaczyłem Ateny na ich stolicę. Ustanowiłem Wielkie i Małe Panatenaje, jako największe narodowe święto. Niedługo po tym, zrzekłem się władzy, wyruszyłem na wojnę z Amazonkami. Długo by opowiadać, ale ta wojna nie przyniosła chluby nikomu. Mając na karku prawie 50 lat, uprowadziłem piękną Helenę. Była wtenczas kwitnącym dzieciątkiem, miała niespełna 10 lat. A jednak zakochała się we mnie. Byłem jej pierwszym kochankiem. Słynna fanfatal tak naprawdę była kruchym dziewczęciem, wrażliwym na każdy bodziec.
Zapewne Wam, współczesnym śmiertelnikom wydaje się, że Bóg ma życie usłane różami, że wszystko i wszyscy leżą u jego stóp.
Nic bardziej mylnego. Dokładnie tak samo jak Wy, często musimy walczyć o wpływy i władzę - tak też było z Polis, zwanych dziś Atenami.
Zarówno Atena, jak i ja, szybko zorientowaliśmy się, że owo Polis (przez Was współcześnie nazywane miastem, choć w moich czasach oznaczało miasto-państwo, czyli mające własną suwerenność) ma ogromny potencjał. Każde z nas chciało aby się rozwijało i stało się ogromną i silną potęgą.
Ówczesny władca, Kekrops postanowił oddać Polis w opiekę temu bogu, który odda cenniejszy dla ludności dar. Oceniać miał jednak samodzielnie.
Do pojedynku stawiłem się ja i Atena. Jako władca głównie mórz i oceanów postanowiłem dać to, nad czym mam największą władzę. Uderzyłem więc w kamień, z którego wytrysnęła woda morska. Atena natomiast uderzyła włócznią w ziemię. Natychmiast w tym miejscu wyrosło drzewo oliwne.
Jak wiecie, Kekrops wybrał Atenę i miasto, od jej imienia, nazwał Atenami. Czy dobrze dla Polis? Śmiem wątpić; wszak historia wskazuje ile miasto to wycierpiało na przestrzeni tysięcy lat.
Po tym wszystkim zaszyłem się na środku Morza Śródziemnego w pałacu z dachem z muszli z których często wyłaniały się perły. Okna były z bursztynu a ściany z najpiękniejszych kwiatów wodnych. Wokół mojego zamku zawsze krążyło wiele delfinów i Nereid, czyli pięknych nimf wodnych.
Jedna z Nereid spodobała mi się szczególnie. Amfitryta, bo tak jej było na imię, najpierw mi się opierała. Jednak gdy zobaczyła moje bogactwo i władzę, szybko stałem się jej ukochanym mężem. Uwielbialiśmy wspólnie przemierzać wody na złotym rydwanie zaciągniętym w hippokampy, czyli pół konie, pół ryby.
Mam sporo dzieci, niektóre z żoną Amfitrytą. Trudno je dziś wszystkie wymienić. Dlatego pozwólcie, że pominę temat potomstwa.
Byłem władcą sprawiedliwym i gdy widziałem krzywdę, pomagałem.
Oto kilka przykładów:
Ojcem moim był Kronos.
Ktoś kiedyś przepowiedział mu, że jedno z jego dzieci pozbawi go królestwa. A ponieważ miał wielkie parcie na władzę, nie dopuszczał do siebie myśli, że może ją stracić. Postanowił więc pozbywać się każdego z potomka.
Na nic zdała się miłość rodzicielska. Na nic też okazał się ból matki, gdy każde z jej nowonarodzonych dzieci było unicestwiane.
Najważniejsze było utrzymanie przez Kronosa królowanie nad światem.
Mnie, jak i moje starsze rodzeństwo, czyli Hadesa, Herę, Demeter i Hestię, a później także resztę z jedenastu młodszych rodzeństwa, oprócz Zeusa, najzwyczajniej w świecie połknął jak wieczorną tabletkę na sen.
Nie pamiętam z tego okresu zupełnie nic. Czas ten odbieram jakbym zapadł w nicość.
Moje świadome postrzeganie prawdy i rzeczywistości, uaktywnił dopiero moment oswobodzenia z wnętrzności Kronosa.
Zeus, dzięki odwadze naszej matki Rei, nie został połknięty. Gdy dorósł, był na tyle odważny i waleczny, że sprzeciwił się własnemu ojcu. Oswobodził mnie i resztę rodzeństwa z brzucha ojca.
Jako, że byliśmy bogami, odrodziliśmy się na nowo i podjęliśmy trudną, ale zwycięską walkę.
Pokonaliśmy własnego ojca.
I chociaż brzmi to paradoksalnie, tym samym odzyskaliśmy też niezależność.
Wasze współczesne źródła informują, że ciągnąłem losy z Zeusem i Hadesem o podział władzy i, że Zeus, jako najpotężniejszy wygrał panowanie nad ziemią.
Prawda jest taka, że od zawsze umiałem panować nad żywiołem wód wszelakich. Wszelkie trudne sytuacje, czy to na lądzie, jak chociażby trzęsienia ziemi, czy sztormy na morzu, umiałem wstrzymać jednym podniesieniem ręki.
Tak więc najbardziej zawikłane i niezrozumiałe sytuacje na lądzie i wodzie wybrałem dla siebie.
Nie zawsze byłem doceniany. Nie postawiono mi połowy świątyń, jakie ma moje rodzeństwo, z czego Artemida wiedzie chyba prym, to jednak właśnie do mnie modlono się w najtrudniejszych sytuacjach.
Dlaczego? Grecja leży na wyjątkowo trudnym podłożu tektonicznym.
Wy, dzisiejsi turyści, lubicie odwiedzać nasze ziemie. Doceniacie klimat, przyrodę, smak owoców oraz historię. Mało jednak wiecie, zwyczajnie przez własną arogancję i głupotę, że niełatwy żywot jest na greckiej, także tej współczesnej ziemi.
Byłem silny i bezwzględny / pokonałem wielkich tego świata / dopadła mnie klątwa przodków / zabiła krucha i niezrównoważona kobieta. To, tak w wielkim skrócie. I nie, żeby roztkliwiać się nad sobą jak płacząca nad losem niewiasta, ale żebyś wiedział, że nie zawsze i nie na wszystko masz wpływ.
Opowiem Ci swoja historię, a zacznę od… pradziadka.
Moim pradziadkiem był Tantal, syn Zeusa. Podobno bardzo lubiany wśród innych bogów. Często bywał na ucztach, widział jak ci się zabawiają i o jakich głupotach gadają. Po kilkuset latach zaczął tracić do nich szacunek. Miał dość oglądania spitych i gadających głupoty krewnych. Wpadł na szatański pomysł wypróbowania ich „boskości”.
Na jedną z uczt, na górze Olimp, samodzielnie przygotował dania - wspaniałości, których nie powstydziłby się żaden z ówczesnych, ale i współczesnych najlepszych kucharzy świata. Bogowie, zasmakowawszy owych smakołyków, prosili wciąż o inne i o coraz więcej. A, ponieważ plan mojego pradziadka był taki, żeby sprawdzić boskość bogów, na koniec uczty, podał pieczeń z własnego syna – Pelopsa.
Wiem z opowieści, że został później wskrzeszony na polecenie samego Zeusa.
Ojcem moim był Atreusz. Tantal wygnał go razem z bratem, Tiestesem za zabicie ich przyrodniego brata, Chryzypa.
Swoją drogą, jeśli mógłbym powiedzieć, że kogoś mi szkoda, to właśnie Chryzypa.
Opowiem Wam dlaczego:
Do dworu Pelopsa przyjechał kiedyś Lajos, król Teb. Goszczony, jak przystało na władcę, odwzajemnił się w sposób haniebny. Zakochał się w młodym Chrysipposie. Porwał w czasie Igrzysk Nemejskich i zabrał do Teb. Tam zrobił sobie z niego kochanka. Gdy się nim znudził wyrzucił jak zużyty przedmiot. Wrócił do ojca, Pelopsa. Tu czekała na niego śmierć. Hippodameja, moja babcia a jednocześnie żona Pelopsa, z obawy, że pasierb zabierze władzę jej synom, Atreuszowi i Tyestesowi, namówiła ich aby go zabili.
Pelops długo nie mógł się pogodzić ze śmiercią syna. Strasznie to przeżył. Gdy wyszło na jaw kto zabił Chrysipposa, nie zastanawiając się długo, wyrzucił z królestwa obu morderców, Atreusza (czyli mojego ojca) i Tystesa, nie zważając na to, że są jego synami.
Gdy jako dziecko słuchałem owych opowieści, nie spałem później całą noc, albo zasypiałem z poczuciem krzywdy. Lata jednak zrobiły swoje. Nie tylko oswoiłem się z historią przodków, ale wychowałem się na nich. Ludzka śmierć przestała być mi obca. Sprawiedliwość? Litość? Życzliwość? To dla słabeuszy. Nauczyłem się nie okazywać współczucia, wszak wygrywa najsilniejszy.
Postanowiłem, że nigdy nie będę okazywać słabości. Będę bezwzględnie, a jeśli zajdzie taka potrzeba, także po trupach, dążyć do władzy.
To motto przyświecało mi do końca moich dni.
Choć Zeus ze swoimi olimpijskimi bóstwami nie doceniali mnie, moja władza była ogromna. Ludzie czcili jako boga słońca. Faktycznie mieli sporo racji. Rano, gdy wschodziło słońce pojawiałem się na horyzoncie, na stworzonym przeze mnie złotym rydwanie, by przez cały dzień przemierzać nieboskłon. Wieczorem, razem ze zmierzchem chowałem się za horyzontem. W nocy, gdy wszyscy spali, odpoczywałem i zbierałem myśli, a moje konie kąpały się w oceanie. Wczesnym rankiem znów pojawiałem się ludziom i potarzałem wędrówkę. Nikt nie miał tak dużej wiedzy o wszystkim co się wydarzyło w świecie ludzkim i boskim. To ja regulowałem bieg czasu, dnia, roku, nawet stulecia.
Miałem powodzenie u kobiet ziemskich jak i bogiń. Piękny, złoty pałac wysadzany drogimi kamieniami, kusił każdą niewiastę. Lubiłem pokazywać się siedząc na złotym tronie mając na głowie złotą aureolę, tak świetlistą, że mój własny syn bał się na mnie spojrzeć by nie stracić wzroku.
Wiele zmieniło się, gdy pewnego ranka zobaczyłem nieziemskiej urody nimfę wyłaniającą się z piany morskiej u wybrzeży niewielkiej wyspy. Nazywała się Rodos. Na długo ustatkowała mnie ta cudna istota, mieliśmy wspólne potomstwo. Wyspa dostała nazwę od imienia mojej ukochanej. Ludzie, z wdzięczności za opiekę, postawili kolosa na moją cześć. W ten sposób witałem każdy statek wpływający do portu.
Do dziś moc turystów odwiedza to miejsce. Naukowcy szukają ile prawdy jest w słynnym moim kolosie, który uznano jako jeden z siedmiu starożytnych cudów świata. Zapraszam na wyspę Rodos. Każdy kto mnie tu odwiedził, zachwycił się tym miejscem, jak ja kiedyś nimfą.
Każdy, kto opowiada o swoim życiu, zaczyna od przodków. Niestety, u mnie nie jest to takie proste. O ile matkę znam, podziwiam i kocham całym sercem, to nie do końca wiem kto był moim ojcem. Wychował mnie potężny Egeusz, król Aten, ale czy był moim ojcem? Dzisiejsze podania poddają ową tezę w wątpliwość. Wiadomo, że choć przed związkiem z Ajtrą - moją matką, miał inne żony i kochanki, żadna nie dała mu potomka. Egeusz strasznie martwił się, kto odziedziczy tron i będzie władał całą tą piękną Attyką. Lata mijały, on popadał w coraz większą rozpacz, wręcz obłęd. Chciał mieć syna którego ukształtuje na swoje podobieństwo tak, by mógł rządzić Polis równie dobrze i sprawiedliwie. Udał się do odległej o 300 km wyroczni delfickiej. Chciał znać prawdę, nawet jeśli będzie bolesna; ma czekać na potomka, czy musi pogodzić się z losem i oddać królestwo obcemu. Podróż nie była łatwa, ale dzięki bogactwu uzyskał pierwszeństwo w audiencji. Wiadomo było, że wyrocznia przyjmuje tylko 9 dnia danego miesiąca, pomijając zimowy okres. Dostawszy się przed oblicze, usłyszał następujące słowa: "Nie otwieraj bukłaka z winem, zanim nie wrócisz do Aten". I to wszystko! Cóż te słowa miały oznaczać? Nie pić wina? Ojciec nie zrozumiał słów wyroczni. Wiedział, że dopytywanie się nic nie dawało. Z pochyloną głową rozpoczął więc drogę powrotną... Troszkę z niej zboczył, by odwiedzić Korynt. Znane z niezrównanej nikomu innemu sztuki kochania, kobiety opisywane dziś jako córy Koryntu, miały dać ukojenie w bólu królowi Aten. Mieszkająca tam czarodziejka Medea obiecała pomoc. Zgodnie z jej wskazaniem w dalszej drodze powrotnej, Egeusz zatrzymał się u przyjaciela, Pitteusa. Ten usłyszawszy słowa przepowiedni delfickiej, nie tylko zrozumiał je doskonale, ale wykorzystał nadarzającą się sytuację. Upił mego ojca i dosłownie wepchnął w objęcia swojej córki, Ajtry. Tej samej nocy, po miłosnych uniesieniach z mym ojcem, wymsknęła się, by potajemnie spotkać się z bogiem mórz, Posejdonem. Cóż mogę dodać... Czyim więc jestem synem? Bezpłodnego, acz wielkiego króla Aten, czy boga Olimpu? Jedno jest pewne; każdy z nich coś mi dał cennego. Król na pewno bogactwo, władzę i całą swoją mądrość, którą odziedziczyłem przez wychowanie, ogrom czasu, który mi poświęcił ale i serce okazywane każdego dnia nie tylko w dzieciństwie. Czy może bóg mórz, Posejdon, brat słynnego Zeusa? Często miałem dziwne wrażenie, jakby ich obu jednocześnie. Często zupełnie nieświadomie czułem wyjątkowość. Wolę walki miałem ogromną - dziwne, bo jej tajników właściwie nie musiałem się uczyć.
Ojcem moim był Apollo; bóg słońca, piękna, życia i śmierci. Każdy powie, że nie mogłem wymarzyć sobie lepszego taty. A jednak ... niekoniecznie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Biedna matka, piękna i bardzo dobra nimfa Koronis, zmarła przy moich narodzinach. Nigdy jej nie poznałem, nie śpiewała mi kołysanek, nie byłem przez nią tulony do snu, nie całowała mojego skaleczonego kolana, gdy biegając przewróciłem się. Nie znałem jej, a całe życie tęskniłem... Ojciec też bardzo ją kochał. Nie potrafił mi wybaczyć, wg niego umarła przeze mnie. I choć w tamtych czasach śmierć przy porodzie była czymś nagminnym, postanowiłem z tym walczyć, ale o tym za chwilę. Apollo tak bardzo mnie znienawidził, że nie chciał wychowywać. Zwyczajnie porzucił. Zawiniątko z płaczącym bobasem, znalazł pasterz. Przestraszył się, gdyż podobno biłem boskim światłem. Całe szczęście towarzysząca człowiekowi koza wykarmiła mnie a pies pilnował by nie stała mi się krzywda. Zastąpili mi rodziców, kochałem ich, byli wszystkim co miałem. Gdy zacząłem dorastać, zauważałem coraz więcej różnic; że zwyczajnie jestem inny. Zainteresował się mną Chiron, mądry i bardzo dobry centaur; czyli pół człowiek, pół koń. Przekazał mi wiele nauk dotyczących ludzi. Nie wiem czemu, ale pewnego ranka przyszedł mój ojciec, Apollo. Może były to wyrzuty sumienia, może słyszał o moich zafascynowaniu leczeniem, faktem jest, że wziął mnie do siebie, pięknego, złotego pałacu. Nigdy wcześniej nie mieszkałem w takich luksusach, w tak pięknym miejscu. Czy mnie to pociągało? Niekoniecznie. Choć byłem już dorosły, tęskniłem do matki, kobiety która na pewno by mnie bezgranicznie i bezinteresowanie kochała, a która nigdy mnie nie zobaczyła. Widziałem też, że śmierć zawsze jest zbyt szybka i, że często zabiera ludzi, którzy potrzebni są innym. Miałem w sobie krew boga, Apollina. Postanowiłem to wykorzystać i pomóc walczyć o życie śmiertelników. W realizacji postanowienia pomogło mi pewne dziwne wydarzenie. Rankiem pewnego dnia podpełz do mnie wąż. Oczywiście zgniotłem go szybko nogą. Jednak zaraz pojawił się kolejny z dziwnym ziołem w zębach, które podał temu zadeptanemu. Ten ożył! Niesamowite - nie żył już przecież, a tu nagle zaczął się ruszać. Widząc to, szybko wyrwałem resztkę uzdrowicielskiego zielska. To był mój skarb, który pielęgnowałem do końca żywota, a dzięki któremu przywróciłem oddech niejednej ważnej istocie ziemskiej. Wskrzesiłem Minosa, wielkiego króla Krety...