choć jestem znanym bogiem, to wciąż niedocenianym
Ojcem moim był Kronos.
Ktoś kiedyś przepowiedział mu, że jedno z jego dzieci pozbawi go królestwa. A ponieważ miał wielkie parcie na władzę, nie dopuszczał do siebie myśli, że może ją stracić. Postanowił więc pozbywać się każdego z potomka.
Na nic zdała się miłość rodzicielska. Na nic też okazał się ból matki, gdy każde z jej nowonarodzonych dzieci było unicestwiane.
Najważniejsze było utrzymanie przez Kronosa królowanie nad światem.
Mnie, jak i moje starsze rodzeństwo, czyli Hadesa, Herę, Demeter i Hestię, a później także resztę z jedenastu młodszych rodzeństwa, oprócz Zeusa, najzwyczajniej w świecie połknął jak wieczorną tabletkę na sen.
Nie pamiętam z tego okresu zupełnie nic. Czas ten odbieram jakbym zapadł w nicość.
Moje świadome postrzeganie prawdy i rzeczywistości, uaktywnił dopiero moment oswobodzenia z wnętrzności Kronosa.
Zeus, dzięki odwadze naszej matki Rei, nie został połknięty. Gdy dorósł, był na tyle odważny i waleczny, że sprzeciwił się własnemu ojcu. Oswobodził mnie i resztę rodzeństwa z brzucha ojca.
Jako, że byliśmy bogami, odrodziliśmy się na nowo i podjęliśmy trudną, ale zwycięską walkę.
Pokonaliśmy własnego ojca.
I chociaż brzmi to paradoksalnie, tym samym odzyskaliśmy też niezależność.
Wasze współczesne źródła informują, że ciągnąłem losy z Zeusem i Hadesem o podział władzy i, że Zeus, jako najpotężniejszy wygrał panowanie nad ziemią.
Prawda jest taka, że od zawsze umiałem panować nad żywiołem wód wszelakich. Wszelkie trudne sytuacje, czy to na lądzie, jak chociażby trzęsienia ziemi, czy sztormy na morzu, umiałem wstrzymać jednym podniesieniem ręki.
Tak więc najbardziej zawikłane i niezrozumiałe sytuacje na lądzie i wodzie wybrałem dla siebie.
Nie zawsze byłem doceniany. Nie postawiono mi połowy świątyń, jakie ma moje rodzeństwo, z czego Artemida wiedzie chyba prym, to jednak właśnie do mnie modlono się w najtrudniejszych sytuacjach.
Dlaczego? Grecja leży na wyjątkowo trudnym podłożu tektonicznym.
Wy, dzisiejsi turyści, lubicie odwiedzać nasze ziemie. Doceniacie klimat, przyrodę, smak owoców oraz historię. Mało jednak wiecie, zwyczajnie przez własną arogancję i głupotę, że niełatwy żywot jest na greckiej, także tej współczesnej ziemi.
Zapewne Wam, współczesnym śmiertelnikom wydaje się, że Bóg ma życie usłane różami, że wszystko i wszyscy leżą u jego stóp.
Nic bardziej mylnego. Dokładnie tak samo jak Wy, często musimy walczyć o wpływy i władzę - tak też było z Polis, zwanych dziś Atenami.
Zarówno Atena, jak i ja, szybko zorientowaliśmy się, że owo Polis (przez Was współcześnie nazywane miastem, choć w moich czasach oznaczało miasto-państwo, czyli mające własną suwerenność) ma ogromny potencjał. Każde z nas chciało aby się rozwijało i stało się ogromną i silną potęgą.
Ówczesny władca, Kekrops postanowił oddać Polis w opiekę temu bogu, który odda cenniejszy dla ludności dar. Oceniać miał jednak samodzielnie.
Do pojedynku stawiłem się ja i Atena. Jako władca głównie mórz i oceanów postanowiłem dać to, nad czym mam największą władzę. Uderzyłem więc w kamień, z którego wytrysnęła woda morska. Atena natomiast uderzyła włócznią w ziemię. Natychmiast w tym miejscu wyrosło drzewo oliwne.
Jak wiecie, Kekrops wybrał Atenę i miasto, od jej imienia, nazwał Atenami. Czy dobrze dla Polis? Śmiem wątpić; wszak historia wskazuje ile miasto to wycierpiało na przestrzeni tysięcy lat.
Po tym wszystkim zaszyłem się na środku Morza Śródziemnego w pałacu z dachem z muszli z których często wyłaniały się perły. Okna były z bursztynu a ściany z najpiękniejszych kwiatów wodnych. Wokół mojego zamku zawsze krążyło wiele delfinów i Nereid, czyli pięknych nimf wodnych.
Jedna z Nereid spodobała mi się szczególnie. Amfitryta, bo tak jej było na imię, najpierw mi się opierała. Jednak gdy zobaczyła moje bogactwo i władzę, szybko stałem się jej ukochanym mężem. Uwielbialiśmy wspólnie przemierzać wody na złotym rydwanie zaciągniętym w hippokampy, czyli pół konie, pół ryby.
Mam sporo dzieci, niektóre z żoną Amfitrytą. Trudno je dziś wszystkie wymienić. Dlatego pozwólcie, że pominę temat potomstwa.
Byłem władcą sprawiedliwym i gdy widziałem krzywdę, pomagałem.
Oto kilka przykładów:
Byłem silny i bezwzględny / pokonałem wielkich tego świata / dopadła mnie klątwa przodków / zabiła krucha i niezrównoważona kobieta. To, tak w wielkim skrócie. I nie, żeby roztkliwiać się nad sobą jak płacząca nad losem niewiasta, ale żebyś wiedział, że nie zawsze i nie na wszystko masz wpływ.
Opowiem Ci swoja historię, a zacznę od… pradziadka.
Moim pradziadkiem był Tantal, syn Zeusa. Podobno bardzo lubiany wśród innych bogów. Często bywał na ucztach, widział jak ci się zabawiają i o jakich głupotach gadają. Po kilkuset latach zaczął tracić do nich szacunek. Miał dość oglądania spitych i gadających głupoty krewnych. Wpadł na szatański pomysł wypróbowania ich „boskości”.
Na jedną z uczt, na górze Olimp, samodzielnie przygotował dania - wspaniałości, których nie powstydziłby się żaden z ówczesnych, ale i współczesnych najlepszych kucharzy świata. Bogowie, zasmakowawszy owych smakołyków, prosili wciąż o inne i o coraz więcej. A, ponieważ plan mojego pradziadka był taki, żeby sprawdzić boskość bogów, na koniec uczty, podał pieczeń z własnego syna – Pelopsa.
Wiem z opowieści, że został później wskrzeszony na polecenie samego Zeusa.
Ojcem moim był Atreusz. Tantal wygnał go razem z bratem, Tiestesem za zabicie ich przyrodniego brata, Chryzypa.
Swoją drogą, jeśli mógłbym powiedzieć, że kogoś mi szkoda, to właśnie Chryzypa.
Opowiem Wam dlaczego:
Do dworu Pelopsa przyjechał kiedyś Lajos, król Teb. Goszczony, jak przystało na władcę, odwzajemnił się w sposób haniebny. Zakochał się w młodym Chrysipposie. Porwał w czasie Igrzysk Nemejskich i zabrał do Teb. Tam zrobił sobie z niego kochanka. Gdy się nim znudził wyrzucił jak zużyty przedmiot. Wrócił do ojca, Pelopsa. Tu czekała na niego śmierć. Hippodameja, moja babcia a jednocześnie żona Pelopsa, z obawy, że pasierb zabierze władzę jej synom, Atreuszowi i Tyestesowi, namówiła ich aby go zabili.
Pelops długo nie mógł się pogodzić ze śmiercią syna. Strasznie to przeżył. Gdy wyszło na jaw kto zabił Chrysipposa, nie zastanawiając się długo, wyrzucił z królestwa obu morderców, Atreusza (czyli mojego ojca) i Tystesa, nie zważając na to, że są jego synami.
Gdy jako dziecko słuchałem owych opowieści, nie spałem później całą noc, albo zasypiałem z poczuciem krzywdy. Lata jednak zrobiły swoje. Nie tylko oswoiłem się z historią przodków, ale wychowałem się na nich. Ludzka śmierć przestała być mi obca. Sprawiedliwość? Litość? Życzliwość? To dla słabeuszy. Nauczyłem się nie okazywać współczucia, wszak wygrywa najsilniejszy.
Postanowiłem, że nigdy nie będę okazywać słabości. Będę bezwzględnie, a jeśli zajdzie taka potrzeba, także po trupach, dążyć do władzy.
To motto przyświecało mi do końca moich dni.
uratowałem niejedno istnienie ludzkie
Każdy, kto opowiada o swoim życiu, zaczyna od przodków. Niestety, u mnie nie jest to takie proste. O ile matkę znam, podziwiam i kocham całym sercem, to nie do końca wiem kto był moim ojcem. Wychował mnie potężny Egeusz, król Aten, ale czy był moim ojcem? Dzisiejsze podania poddają ową tezę w wątpliwość. Wiadomo, że choć przed związkiem z Ajtrą - moją matką, miał inne żony i kochanki, żadna nie dała mu potomka. Egeusz strasznie martwił się, kto odziedziczy tron i będzie władał całą tą piękną Attyką. Lata mijały, on popadał w coraz większą rozpacz, wręcz obłęd. Chciał mieć syna którego ukształtuje na swoje podobieństwo tak, by mógł rządzić Polis równie dobrze i sprawiedliwie. Udał się do odległej o 300 km wyroczni delfickiej. Chciał znać prawdę, nawet jeśli będzie bolesna; ma czekać na potomka, czy musi pogodzić się z losem i oddać królestwo obcemu. Podróż nie była łatwa, ale dzięki bogactwu uzyskał pierwszeństwo w audiencji. Wiadomo było, że wyrocznia przyjmuje tylko 9 dnia danego miesiąca, pomijając zimowy okres. Dostawszy się przed oblicze, usłyszał następujące słowa: "Nie otwieraj bukłaka z winem, zanim nie wrócisz do Aten". I to wszystko! Cóż te słowa miały oznaczać? Nie pić wina? Ojciec nie zrozumiał słów wyroczni. Wiedział, że dopytywanie się nic nie dawało. Z pochyloną głową rozpoczął więc drogę powrotną... Troszkę z niej zboczył, by odwiedzić Korynt. Znane z niezrównanej nikomu innemu sztuki kochania, kobiety opisywane dziś jako córy Koryntu, miały dać ukojenie w bólu królowi Aten. Mieszkająca tam czarodziejka Medea obiecała pomoc. Zgodnie z jej wskazaniem w dalszej drodze powrotnej, Egeusz zatrzymał się u przyjaciela, Pitteusa. Ten usłyszawszy słowa przepowiedni delfickiej, nie tylko zrozumiał je doskonale, ale wykorzystał nadarzającą się sytuację. Upił mego ojca i dosłownie wepchnął w objęcia swojej córki, Ajtry. Tej samej nocy, po miłosnych uniesieniach z mym ojcem, wymsknęła się, by potajemnie spotkać się z bogiem mórz, Posejdonem. Cóż mogę dodać... Czyim więc jestem synem? Bezpłodnego, acz wielkiego króla Aten, czy boga Olimpu? Jedno jest pewne; każdy z nich coś mi dał cennego. Król na pewno bogactwo, władzę i całą swoją mądrość, którą odziedziczyłem przez wychowanie, ogrom czasu, który mi poświęcił ale i serce okazywane każdego dnia nie tylko w dzieciństwie. Czy może bóg mórz, Posejdon, brat słynnego Zeusa? Często miałem dziwne wrażenie, jakby ich obu jednocześnie. Często zupełnie nieświadomie czułem wyjątkowość. Wolę walki miałem ogromną - dziwne, bo jej tajników właściwie nie musiałem się uczyć.
No właśnie, nie musiałem uczyć się sztuki walki... Egeusz, ojciec lub ojczym, tego tak na prawdę nie wie nikt, jeszcze przed moimi narodzinami zostawił dla mnie, pod ciężkim i ogromnym głazem sandały i miecz. Jako młodzieniec bez trudu podniosłem wielki kamień, chociaż inni próbowali bezskutecznie i wydobyłem pozostawione dla mnie skarby. Miałem w sobie wolę walki, ale i możliwości mocno wykraczające poza możliwości najwaleczniejszych rówieśników. Pokonałem:
olbrzymiego syna Hefajstosa - Perifetesa, który zabijał ludzi bez opamiętania,
Sinisa - czyli dziwoląga, dla którego zabawą było przywiązywanie ludzi do nagiętej sosny, po której puszczeniu człowiek rozszarpany był dosłownie na strzępy,
dziką świnię Fai, która siała wiele szkód ale i napadała na ludzi,
łotra, który zmuszał ludzi do mycia swych brudnych i śmierdzących nóg, by potem zrzucić ze skały na pożarcie przez olbrzymiego żółwia,
siłacza Mickuna,
Prokrustesa, który miał dwa łoża: duże i małe: na wielkim kładł niskich podróżnych, by rozciąganiem, czyli dopasowywaniem do mebla - rozrywać, a na małym łożu kładł dużych podróżnych, którym obcinał wystające członki.
Najsłynniejszym moim dokonaniem było pokonanie Minotaura w labiryncie w Knossos. Minos, syn Zeusa, ale też ówczesny wielki król Krety, miał syna Androgeosa. Ów młody człowiek zginął w Atenach w jednym z modnych w tamtych czasach, corocznych walkach z bykami. W ogromnej rozpaczy, Minos kazał słynnemu architektowi imieniem Ikar, zbudować podziemny labirynt. Wtrącił tam Minotaura, pół człowieka - pół byka, którego powiła jego małżonka po zdradzie z bykiem (wiem, dziś może to Was brzydzić, ale wtenczas związki człowieka ze zwierzęciem nie były niczym odosobnionym). Król Minos, w ogromnym bólu, co dziewięć lat kazał sobie przywozić z Aten siedmiu młodzieńców i siedem dziewcząt. W trzecim okręcie zabrałem się i ja. Nie miałem planu. Wiedziałem tylko, że nie mogę pozwolić by ta okropna rzeź trwała dłużej. Los mi sprzyjał. Po wyjściu na ląd, zakochała się we mnie Ariadna, córka Minosa. Obmyśliła plan, zgodnie z którym po pokonaniu minotaura, po nitce w kłębku trafiłem do wyjścia.
Popełniałem błędy. Największym było zapomnienie. Umówiłem się z Egueszem ojcem/ojczymem, że wracając po walce z Minotaurem na Krecie, na powrotnym statku podniosę białe żagle, jeśli wracać będę zwycięski, czarne natomiast, jeśli potwór mnie pokona. Zapomniałem... Egeusz, który mnie wychował, oddał serce i czas, zdając sobie sprawę, że może nie jestem potomkiem z jego nasienia, rzucił się w rozpaczy widząc czarne żagle na znanym mu statku. Cóż mogę dodać... Chyba wolałbym stracić życie w jednej z wymienionych wyżej walk. Nikomu nie życzę przeżywać tego, co czułem tamtego wieczoru. Nie uśmierza bólu fakt, że do dziś, czyli ogrom wieków po tamtym wydarzeniu, Sunion - królestwo mego kochanego ojca, przyjmuje turystów właśnie o zachodzie słońca. Po śmierci Egeusza zostałem królem Attyki. Scaliłem skłócone królestwa i wyznaczyłem Ateny na ich stolicę. Ustanowiłem Wielkie i Małe Panatenaje, jako największe narodowe święto. Niedługo po tym, zrzekłem się władzy, wyruszyłem na wojnę z Amazonkami. Długo by opowiadać, ale ta wojna nie przyniosła chluby nikomu. Mając na karku prawie 50 lat, uprowadziłem piękną Helenę. Była wtenczas kwitnącym dzieciątkiem, miała niespełna 10 lat. A jednak zakochała się we mnie. Byłem jej pierwszym kochankiem. Słynna fanfatal tak naprawdę była kruchym dziewczęciem, wrażliwym na każdy bodziec.
Ojcem moim był Apollo; bóg słońca, piękna, życia i śmierci. Każdy powie, że nie mogłem wymarzyć sobie lepszego taty. A jednak ... niekoniecznie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Biedna matka, piękna i bardzo dobra nimfa Koronis, zmarła przy moich narodzinach. Nigdy jej nie poznałem, nie śpiewała mi kołysanek, nie byłem przez nią tulony do snu, nie całowała mojego skaleczonego kolana, gdy biegając przewróciłem się. Nie znałem jej, a całe życie tęskniłem... Ojciec też bardzo ją kochał. Nie potrafił mi wybaczyć, wg niego umarła przeze mnie. I choć w tamtych czasach śmierć przy porodzie była czymś nagminnym, postanowiłem z tym walczyć, ale o tym za chwilę. Apollo tak bardzo mnie znienawidził, że nie chciał wychowywać. Zwyczajnie porzucił. Zawiniątko z płaczącym bobasem, znalazł pasterz. Przestraszył się, gdyż podobno biłem boskim światłem. Całe szczęście towarzysząca człowiekowi koza wykarmiła mnie a pies pilnował by nie stała mi się krzywda. Zastąpili mi rodziców, kochałem ich, byli wszystkim co miałem. Gdy zacząłem dorastać, zauważałem coraz więcej różnic; że zwyczajnie jestem inny. Zainteresował się mną Chiron, mądry i bardzo dobry centaur; czyli pół człowiek, pół koń. Przekazał mi wiele nauk dotyczących ludzi. Nie wiem czemu, ale pewnego ranka przyszedł mój ojciec, Apollo. Może były to wyrzuty sumienia, może słyszał o moich zafascynowaniu leczeniem, faktem jest, że wziął mnie do siebie, pięknego, złotego pałacu. Nigdy wcześniej nie mieszkałem w takich luksusach, w tak pięknym miejscu. Czy mnie to pociągało? Niekoniecznie. Choć byłem już dorosły, tęskniłem do matki, kobiety która na pewno by mnie bezgranicznie i bezinteresowanie kochała, a która nigdy mnie nie zobaczyła. Widziałem też, że śmierć zawsze jest zbyt szybka i, że często zabiera ludzi, którzy potrzebni są innym. Miałem w sobie krew boga, Apollina. Postanowiłem to wykorzystać i pomóc walczyć o życie śmiertelników. W realizacji postanowienia pomogło mi pewne dziwne wydarzenie. Rankiem pewnego dnia podpełz do mnie wąż. Oczywiście zgniotłem go szybko nogą. Jednak zaraz pojawił się kolejny z dziwnym ziołem w zębach, które podał temu zadeptanemu. Ten ożył! Niesamowite - nie żył już przecież, a tu nagle zaczął się ruszać. Widząc to, szybko wyrwałem resztkę uzdrowicielskiego zielska. To był mój skarb, który pielęgnowałem do końca żywota, a dzięki któremu przywróciłem oddech niejednej ważnej istocie ziemskiej. Wskrzesiłem Minosa, wielkiego króla Krety...
Gdy pewnego letniego, bardzo ciepłego i słonecznego ranka, zobaczyłem piękną boginię Epionę, zakochałem się bez pamięci, jak to dziś mówicie, "od pierwszego wejrzenia". Na tyle zawróciła mi na kilka... set lat w głowie, że nic ważnego poza nią dla mnie nie istniało. Mimo wszystko chyba gdzieś tam żyła we mnie chęć uzdrawiania innych i przeciwstawiania się nieuchronności śmierci, że moja kochana żona również stała się boginią pomagającą cierpiącym, gdyż nazwano ją Epione - bogini kojąca ból. Mieliśmy kilka wspaniałych córek, które także poszły w nasze ślady; Higieja uosobiała zdrowie, Panakeja uzdrawiała chorych ziołami, Jaso uzdrawiała, dwie młodsze córki Ajgle i Akeso również bardzo interesowały się leczeniem wszelkich chorób. Mieliśmy także dwóch wspaniałych i mądrych synów; Machaon i Podalejrios byli bardzo cenionymi, pierwszymi medykami. Widząc, że zarówno moja żona jak i wszystkie nasze dzieci, interesują się uzdrawianiem, po kilkuset latach z moją kochaną rodziną, ponownie zainteresowałem się wskrzeszaniem zmarłych. Zasmuciła mnie śmierć dzielnego myśliwego, Oriona. Biedak zakochał się w mojej ciotce, Artemidzie. Gdy próbował się do niej zbliżyć, ta zesłała skorpiona, który uśmiercił zalotnika. Szkoda mi się zrobiło walecznego olbrzyma i postanowiłem go wskrzesić. Niestety, mój wuj, Hades strasznie się zdenerwował. Zaczął głośno i wszystkim lamentować, że wyciągnę wszystkich po kolei z jego podziemnego świata i nie będzie miał nad kim władać. Co więcej, na tyle mocno przekonał Zeusa by mnie zniszczyć całkowicie, że ten uderzył piorunem na tyle śmiertelnie, że nawet jako syn boga Apolla, nie zdołałem wyjść z tego żywy. Nie mając możliwości unicestwić mnie całkowicie, przemienił w gwiazdozbiór wężownika.
Nie minęło kilka wieków a okazało się, że pamięć o mnie nie mija. Mieszkańcy greckiej wyspy Kos, co pięć lat obchodzili święto na moją cześć. Przedstawiali mnie jako węża, nie wiem czy jako wspomnienie zdeptanego przeze nie płaza, i drugiego, który magicznym ziołem go ożywił, czy jako symbol cyklicznie zrzucanej wylinki, a więc odradzającej się młodości. Na wyspie postawiono wspaniałą świątynię zwaną od mojego imienia - Asklepiejon, do dziś tłumnie odwiedzaną przez turystów. Były tam szpitale, sanatoria i wszelcy medycy pomagający chorym głównie dzięki hipnotycznym snom. Na Kos urodził się w 460 r. p.n.e., wielki mędrzec, Hopokrates - prekursor współczesnej medycyny. Docenił moją walkę o zdrowie i życie każdego śmiertelnika. Głównie dzięki niemu, symbolem medycyny są moje atrybuty - laska i wijący się po niej wąż.